Choć wielu Indie kojarzą się z Trzecim Światem, w którym ludzie nic nie mają, a o Internecie tylko w gazetach czytali, to rzeczywistość jest inna. Komórkę przy uchu ma prawie każdy, często nawet w slumsach można usłyszeć charakterystyczny dzwonek Nokii. W indyjskich miastach jest też więcej kafejek internetowych niż u nas. Niestety, jakość sieci często pozostawia wiele do życzenia. Jeśli zamierzasz sprawdzić pocztę i napisać do kogoś maila, to 5 minut może nie wystarczyć. Lepiej wykup od razu 15. Zwłaszcza że godzina kosztuje ok. Rs. 20-45 (czyli PLN 1,3-3). :) Ogromnym plusem jest dostępność sprzętu - praktycznie przy każdym komputerze znajduje się zestaw słuchawek i mikrofon, zainstalowany jest też skype i kilka innych powszechnych komunikatorów. Zazwyczaj można też wypożyczyć joysticki, jeśli ktoś ma ochotę zagrać on-line.
Jeśli szukasz kafejki internetowej, to rozejrzyj się po bramach, suterenach i innych tego typu miejscach. Czasem możesz się na nią natknąć w sklepie spożywczym lub aptece. Zmysł tropiciela się przyda. Najlepszym sposobem jest po prostu zapytać napotkane osoby - większość wskaże Ci drogę (bramę) bez problemu. Gdy już w końcu trafisz do podejrzanie wyglądającej speluny z 4 komputerami i ogrodowymi krzesłami na krzyż, nie zdziw się, gdy zostaniesz poproszony o paszport i check-in w księdze meldunkowej. :) Wpisywać się trzeba zawsze, paszport pokazać tylko w co drugim przybytku. W wielu miejscach, jak to w Indiach, przed drzwiami trzeba też zostawić obuwie. Najwyraźniej internet traktuje się tam jak religię, a kafejki internetowe niczym świątynie.
Jeśli chodzi o wifi, to z roku na rok jest coraz lepiej, ale wciąż nie jest różowo. Czasem można znaleźć wifi na dworcach kolejowych lub autobusowych. Najczęściej - w hotelowych lobby i knajpach, zwłaszcza tych stylizowanych na zachodnie. Na paragonach można znaleźć hasło do sieci (i toalety).
I jeszcze mały hint dla przygotowujących się do wyjazdu - sprawdźcie swoje hasła. Niech nie zawierają żadnych polskich znaków. Niby zawsze można przestawić język, ale czas zmarnowany na gapienie się na klawiaturę w połowie opanowanej przez "fifraki", by znaleźć ł lub ą, nie jest tego wart. No i najpierw trzeba niemówiącemu po angielsku szefowi kafejki wyjaśnić, że potrzebujemy jego uprawnień admina, żeby zmienić język. A to jest wyzwanie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz