niedziela, 4 marca 2018

Zwiedzanie - Amritsar

Jest takie miejsce w Indiach, do którego mnie zawsze ciągnęło. Kiedy nadarzyła się okazja być zaledwie 500 km dalej (czym jest 500 km w Indiach?), to musiałam skorzystać z okazji i tak opracować marszrutę, by spędzić w tym miejscu trochę czasu. A dokładnie 24h. Ale i tak warto było nadłożyć 1,000 km, żeby spędzić chociaż chwilę w Złotej Świątyni. Dla mnie to miejsce wyjątkowe. Miejsce, w którym można poczuć obecność Boga. Niezależnie od wyznawanej religii. Nie jestem w stanie zagwarantować, że też Go tam poczujecie. Choć serce mi mówi, że nie będziecie tej podróży żałować.

  • Attari-Wagah Border 
    • godziny otwarcia: ceremonia zaczyna się 2h przed zmierzchem, 7/7 
    • wstęp: Rs. 0
    • uwagi: granica Indii i Pakistanu. W tym miejscu codziennie odbywa się ceremonia zamknięcia przejścia, która jest spektaklem wartym obejrzenia i pokojowym pojedynkiem między tymi państwami - kto ma lepszą musztrę, który oddział wyżej podnosi nogi itp. Dla widzów przygotowane są specjalne trybuny. :) 
  • Durgiana Temple
    • godziny otwarcia: 7:30-21:30, 7/7 
    • wstęp: Rs. 0
    • uwagi: choć wyglądem przypomina sikhijką Złotą Świątynię, jest to świątynia hinduska.
  • Gobindgarh Fort
    • godziny otwarcia: 10-11, 7/7
    • wstęp: Rs. 100-800 (zależnie od zakresu)
    • uwagi: można zwiedzać sam fort albo (lepsza opcja) wykupić bilet obejmujący dodatkowe atrakcje, m.in. live show. 
  • Golden Temple (Złota Świątynia)
    • godziny otwarcia: 9-18, wtorek-niedziela, 
    • wstęp: Rs. 0
    • uwagi: Złota Świątynia znajduje się na środku jeziora, wokół którego biegnie biała brama. Przed wejściem na teren należy w specjalnych miejscach obmyć ręce i nogi. Kobiety muszą mieć nakryte głowy. 

  • Partition Museum
    • godziny otwarcia: 10-18, wtorek-niedziela
    • wstęp: Rs. 150
    • uwagi: otwarte w 2017 roku muzeum przedstawiające historię rozdziału na Indie i Pakistan (tzw. Partition).

sobota, 3 marca 2018

Ek photo, please!

Może udać wam się ominąć Taj Mahal, uniknąć wizyty w kinie albo zjedzenia czegokolwiek ostrego. Może was nawet nie dopaść zemsta maharadży. Jednak jednej rzeczy na pewno nie unikniecie - pozowania do zdjęć!

Zaczyna się zawsze tak samo niewinnie. Na miejscu są już Indusi, wielu Indusów. Pojawiają się białe twarze. Kilka nieśmiałych spojrzeń, rumieńców, cichych heheszków. 3, 2, 1! I już masz na rękach cudze dziecko, koleżanka obok drugie, za wami ustawiają się jego mama, tata, ciotka, wujek i kuzyn. Rozlega się szybkie Just ek photo, please!, po czym ślepniecie na minutę od flesza aparatu. W tym czasie następuje przetasowanie i już oto kuzyn robiący zdjęcie zamienia się na miejsca z ciocią i leci kolejny flesz. Po 15 zdjęciach we wszelkich możliwych konfiguracjach żegnacie się i rodzina w końcu odchodzi. Wy zostajecie - przecież w trakcie sesji utworzyła się kolejka i następna grupa czeka na swoją kolej. Zatem słyszycie po raz kolejny Ek photo, please! I już wiecie, że to nie będzie tylko ek photo (jedno zdjęcie). :)


I nie myślcie sobie, że czeka was to tylko w niezbyt turystycznych miejscach i ze strony starszych ludzi. Nawet obcokrajowcy w środku Mumbaju mogą was zagaić. W końcu to tylko ek photo, please!


Można z tym walczyć. Można wrzasnąć głośno Nei! Jednak to nic nie da. Popsujecie tylko wszystkim dzień, stracicie okazję do pogadania, pośmiania się, zrobienia zdjęć także dla siebie. A oni i tak wam zrobią zdjęcia - nawet bez zgody i choćby z biodra. Dlatego odpuśćcie i poczujcie się przez chwilę jak Brad Pitt. Albo Shahrukh. Chociaż nie - Shahrukh nie dałby rady się uwolnić po 20 minutach. :)

Zdrowie w podróży - szczepienia i apteczka

Zaznaczam - nie jestem lekarzem, nie mam też żadnego wykształcenia związanego z medycyną. Dlatego ten post absolutnie nie może być traktowany jako oficjalne zalecenia medyczne, raczej stanowi podpowiedź, o czym pamiętać i porozmawiać z lekarzem przed wyjazdem.

          Szczepienia
  1. Jeśli to pierwszy wyjazd w te rejony, może być warto porozmawiać z lekarzem medycyny podróży. Serio, istnieje taka specjalizacja. :) Jeśli nigdzie w okolicy żadnego nie ma albo na wizytę na NFZ trzeba czekać pół roku, to internista też powinien podołać. Lekarz medycyny podróży najlepiej jednak będzie się orientował, jakie choroby w danym czasie i rejonie mogą nam zagrażać, podpowie, jak dbać o siebie w tropikach itp.
  2. Jeśli jesteście zdecydowani na ten kierunek podróży, to ze względu na potencjalne szczepienia warto zajrzeć do lekarza już teraz, nawet jeśli nie macie jeszcze biletów. Obowiązkowych szczepień Indie nie wymagają, jednak warto pomyśleć przynajmniej o WZW A i B. Nawet jeśli byliście już szczepieni, to i tak warto skonsultować z lekarzem, czy potrzebna będzie dawka przypominająca. Te szczepienia akurat warto zrobić, nawet jeśli nie wybieracie się daleko. Żółtaczkę pokarmową można złapać nawet we własnej kantynie firmowej, a wszczepienną podczas jakiejkolwiek operacji. Polecana jest też szczepionka przeciwko tężcowi/błonicy/krztuścowi (tzw. DTP) i polio. Prawdopodobnie ostatnie dawki otrzymaliście po skończeniu 18 lat, więc trzeba będzie pomyśleć o odnowieniu, jeśli macie ponad 28. (Szczepionka wystarcza na ok. 10 lat.)

    Apteczka
  3. Z lekarzem dobrze będzie też porozmawiać o ochronie przed malarią. Teoretycznie całe Indie są uznawane za rejon o podwyższonym zagrożeniu malarycznym, jednak nie każdy region o każdej porze roku niesie zagrożenie. Największe ryzyko zachorować jest w trakcie monsunów (ciepło i wilgotno). Byłam jednak w Indiach 8-krotnie, nad wodą, w trakcie monsunów. Za każdym razem wracałam pogryziona (wolę nie wiedzieć, co mnie pożerało, nie tylko wzrokiem), ale nigdy nawet nie miałam podejrzenia malarii. Podobnie jak i żaden z moich towarzyszy podróży. Warto jednak psikać się wszelkimi sprayami na komary (sprawdzały się zwykłe Sio! i Mosbito), w miarę możliwości zakrywać ciało czymś przewiewnym i unikać stojącej wody wieczorami. Inaczej będzie jak na Mazurach latem. :)
  4. Profilaktycznie bierzemy antymalaryki. Absolutnie zawsze należy skonsultować się z lekarzem przed zakupem. Zwykle kończy się na poleceniu malarone lub doksycykliny.  Ze względu na cenę zawsze wybierałam doksycyklinę.
    Antymalaryki zaczyna się przyjmować już na parę dni przed wjazdem na teren o podwyższonym zagrożeniu malarycznym. Bierze się tabletkę dziennie i kontynuuje jeszcze przez tydzień/dwa po powrocie. Malarone jest to wiele droższym specyfikiem (jedna tabletka kosztuje ok. 15zł). Ma najmniej możliwych skutków ubocznych, nie uczula na światło i zwykle malarone łatwiej można łączyć z innymi przyjmowanymi lekami (np. tabletkami antykoncepcyjnymi). W przypadku zachorowania Malarone podobno też lepiej sobie radzi z łagodzeniem objawów malarii. Doksycyklina z kolei jest o wiele tańszym specyfikiem (koszt 1 tabletki to ok. 0,7-0,8zł). Teoretycznie może prowadzić do podrażnień słonecznych, choć ja akurat tego nigdy nie doświadczyłam, a byłam w Indiach też przy temperaturach 40+. Choć jeśli zdecydujecie się na doksycyklinę, to pewnie warto jednak zainwestować w jakiś wysoki filtr.
    I ważna uwaga: doksycykliny nigdy, ale to przenigdy nie łykajcie na pusty żołądek! W przeciwnym razie przez ok. godzinę będzie bardzo, ale to baaaaardzo tego żałować. ;)
  5. Osłonówki. W każdą podróż biorę ze sobą trilac. Świetnie chroni żołądek przed potencjalnym negatywnym wpływem dokscykliny i zatruciami pokarmowymi. Pomaga też przestawić się na inne jedzenie i trawienie. W przypadku wystąpienia biegunki trilac to już must have. Łyka się 1 tabletkę dziennie. Koszt opakowania (10 szt.) to ok.10-12 zł.
  6. Elektrolity. Podstawa apteczki, zwłaszcza jeśli jedziecie latem. Polecam Orsalit (najlepiej podstawowa wersja smakowa) oraz pomarańczowe USP Zdrowie. Teoretycznie przyjmuje się je w momencie odwodnienia organizmu/biegunki, ale... Latem stale będziecie na granicy odwodnienia, więc elektrolity i tak dobrze jest łykać profilaktycznie. Pilnowanie samej ilości wody nie wystarczy! Zwykle przyjmowałam pół saszetki dziennie, więc opakowanie wystarczało mi na 2-tygodniowy pobyt. Koszt opakowania to ok. 8-12 zł.
    Dobrze będzie wziąć ze sobą jeszcze jakieś witaminy. Ostra kuchnia i wysokie temperatury nie pobudzają apetytu, więc na pewno będziecie dostarczać organizmowi mniejsze ilości składników odżywczych niż w Polsce.
  7. Coś przeciw biegunce. Choćbyście nie wiem jak się pilnowali, zawsze się może przydarzyć. Na początku, w środku albo na samym końcu pobytu. Dobrze jest mieć zarówno coś leczącego biegunkę (np. Smectę), jak i szybko powstrzymującego bieg do toalety (np. stoperan albo laremid).
  8. Maści. Polecam wziąć przede wszystkim Fenistil. Co chwilę będzie was coś gryźć, więc przyda się jakaś maść łagodząca swędzenie. Jeśli zabierzecie ze sobą małą tubkę, to będziecie sobie (i mi) bardzo, bardzo wdzięczni. :)
    Polecam zabrać ze sobą też trochę altacetu. Awaryjnie. W Indiach mają świetne maści wszelkiej maści (wiem, suchar! :P), zatem uda się za sensowne pieniądze coś fajnego kupić. Ale dobrze mieć coś od razu pod ręką na wypadek np. puchnących nóg (powszechne latem) czy sińców (gwarantuję, że z Indii wrócicie z niezłą kolekcją). Altacet łagodzi też skutki drobnych oparzeń.
  9. Leki przeciwbólowe. W Indiach też da się je kupić, jednak z podróżniczego doświadczenia wiem, że leki przeciwbólowe się różnią w poszczególnych krajach. Nawet te z Łotwy jakoś gorzej na moją polską głowę działały niż polskie.
  10. I standard każdej apteczki - plastry, środek do dezynfekcji. W szczególności latem jest spore ryzyko obtarć, więc plastry definitywnie się przydadzą. Warto wziąć ze sobą też coś do odkażania - w wersji płynnej (np. Octenisept) lub w postaci nawilżonych chusteczek.

Natomiast nie polecam brania niczego na gardło. No, może na wszelki wypadek ze 2 tabletki weźcie, ale indyjskie syropy są genialne! I działają 10 razy szybciej niż jakiekolwiek nasze tabletki. :)

Nie warto też przesadzać z ilościami. O ile antymalaryki, osłonówki i elektrolity trzeba rzeczywiście rzetelnie wyliczyć (a elektrolity lekką górką), to w przypadku pozostałych wystarczą ilości pozwalające przetrwać ok. 2 dni. Za wyjątkiem fenistilu. Fenistilu bierzemy całą tubkę. :)