wtorek, 29 grudnia 2015

Wall-to-wall carpet jako zło w czystej postaci, czyli o noclegu słów kilka


Duży nowoczesny pokój w hotelu lub przytulny pokoik w pensjonacie, ogrom dywanów, kotar i zasłon albo ascetyczny minimalizm – gusta i pojmowanie estetyki potrafimy mieć różne. W Indiach pokoje warto rozpatrywać pod trochę innym kątem, tzn. niekoniecznie (?) mile widzianych lokatorów. W dodatku skąpych, bo choć będą mieszkać z nami w pokoju, to nie dorzucą się do opłaty. ;-) W najlepszym przypadku spotkamy się z karaluchami, w najgorszym – ze szczurami lub pluskwami. Osobiście zaliczyłam w pokoju tylko jaszczurki, pająki, karaluchy oraz mrówki. Mrówki gryzły, pająki mnie przerażały (arachnofobia), karaluchy to już był pryszcz. Natomiast jaszczurki są spoko, trzeba je traktować niczym domowe zwierzątka.


A o czym warto pamiętać, wybierając pokój w hotelu?

  • Dywan to zło. A już w szczególności wall-to-wall carpet. Indusi żyją w dziwnym przeświadczeniu, że świadczy on o luksusie. Zatem wszystkie droższe hotele/pokoje nim dysponują. A w praktyce to zło wcielone. Przede wszystkim, ilu Indusów w Indiach, tyle robactwa i mikrobów może w nim żyć. Poważnie, w tym klimacie to nieuniknione. W dodatku z odkurzaczy w Indiach korzysta się rzadko. Najczęściej wykorzystuje się miotełki z gałązek. Może brzmi to prymitywnie, ale one naprawdę sprawdzają się tam najlepiej. Sprząta się nimi także dywany. Ponadto, jeśli coś Ci przebiegnie przez środek pokoju i będziesz musiał obudzić w sobie mordercę, to z płytek łatwiej usuniesz ślady. Na dywanie pozostaną szczątki. Zatem dywanom mówimy stanowcze nei.
  • Podobnie sprawa ma się z marmurami. Występują głównie w łazienkach. Niestety, zwłaszcza na znienawidzonej przeze mnie szarej wersji trudno coś dostrzec, więc marmur usypia czujność. Choć może lepiej niektórych rzeczy nie widzieć?
  • Indyjskie łazienki różnią się od europejskich. W naprawdę drogich hotelach można się nawet spotkać z częściowo przeszklonymi ścianami łazienki. Niby szkło jest mleczne, ale jednak widać np. czyjś zarys pod prysznicem. Chyba architekci naoglądali się zbyt wielu hollywoodzkich filmów. Wystrój łazienki wygląda jak u nas. Z kolei w tańszych hotelach prysznic zazwyczaj nie posiada żadnej zasłonki, drzwiczek, a nawet brodzika. Po prostu pod sufitem zawieszona jest główka prysznica, w ścianę wbudowane kurki i tyle. Podłoga ma odpowiedni spad, aby cała woda spływała do odpływu. Nie lada wyzwaniem jest znalezienie miejsca dla ubrań, aby nie zostały całkiem zamoczone. J Na stanie w łazience zawsze też będzie duże wiadro (świetne do robienia prania) oraz mniejsza miarka (np. do podmywania się). W przypadku prysznica warto zachować czujność. W pewnym hotelu próbowano mi kiedyś wmówić, że do miana prysznica pretenduje kran osadzony na wysokości pasa.
  • Przy wyborze zwłaszcza tańszego hotelu trzeba pamiętać, by dopytać o godziny, w jakich dostępna jest ciepła woda. 24h to nie jest ogólnoindyjski standard. Czasem niektóre hotele podkreślają na swojej stronie, że mają ciepłą i zimną wodę. Na miejscu się okazuje, że ciepła woda rzeczywiście jest, ale tylko od 6 do 8 i od 20 do 22. 
  • Zwrócić też warto uwagę na typ łazienki – Western czy Asian/Indian. Western oznacza normalny europejski sedes, Asian – kucankę. Nie zawsze też można liczyć na zaopatrzenie łazienki przez obsługę w papier toaletowy, nawet w wariancie zachodnim. A jeśli już jest, to najczęściej w bardzo małych ilościach.
  • Jeśli hotel oferuje niezły standard za naprawdę małe pieniądze, to… prawdopodobnie Twój pokój nie będzie mieć okna. Tak, w indyjskich hotelach bez problemu można trafić na pokój bez okien. Na szczęście klamek nie wykręcają.
  • A propos drzwi - jeśli nocleg wybierasz po kosztach, to weź ze sobą kłódkę. Lub kup ją na miejscu. W bardzo tanich hotelach to będzie właśnie Twój zamek w drzwiach. Jeśli nie masz kłódki... Cóż, czym chata bogata!
  • Jaszczurka w pokoju to dobry znak. Jaszczurki są naturalnym zagrożeniem dla owadów, więc jej obecność w pokoju to brak karaluchów. Zazwyczaj. Może się okazać, że masz jaszczurkę, ale robactwa jest tyle, że jedna jaszczurka nie podoła. Na szczęście w tej sytuacji od razu zobaczysz, co się święci. I będziesz wiał. J
  • A propos wiania - na suficie zawsze zainstalowany będzie wiatrak. Jeśli jedziesz w 20- czy 25-stopniowe upały, to wiatrak spokojnie wystarczy. Jeśli mają być tropiki 40-stopniowe, to pewnie warto się rozejrzeć za A/C, choć osobiście uważam, że nawet przy takich temperaturach wiatraki są lepsze niż klimatyzacja.
  • Na stałym wyposażeniu każdego pokoju, nawet w podrzędnym hotelu, będzie też telewizor. Czasem da się w nim obejrzeć tylko kaszę, ale będzie obecny zawsze. Często też jest podłączony do jedynego działającego w pokoju gniazdka, więc rozgałęziacz się przyda. 
  • Nawet jeśli jedziesz w 40-stopniowe upały, weź swoje prześcieradło. Zszyj ze sobą jeden krótszy bok, a potem dwa dłuższe, żeby zrobić prowizoryczny śpiwór. Możesz trafić do hotelu, w którym obsługa ma inną definicję czystości pościeli. Komfort położenia się spać w swoim naprawdę czystym posłaniu jest nie do przecenienia.
  • Rezerwacja rezerwacją, ale po przyjeździe zawsze sprawdź pokój, który chcą Ci dać, jeszcze nim wykonasz check-in. Masz do tego absolutne prawo. Zależnie od warunków rezerwacji w najgorszym razie stracisz pieniądze za jeden nocleg, ale nie spotka Cię wysypka np. po pokąsaniu przez pluskwy. Z własnych doświadczeń - nowy i nie najtańszy hotel w Chandigarh, jeden z lepszych pokojów. Na drzwiach do łazienki żyły sobie co najmniej 4 prusaki. Obsługa na wieść o nich zamiast zmienić nam pokój przyniosła środek owadobójczy i odświeżacz powietrza. Kasa za jeden nocleg przepadła, ale przynajmniej nie było traumy. Przy okazji - w Chandigarh dopiero 4. znaleziony hotel miał pokoje bez lokatorów. J
  • Sprawdź dokładnie wszystkie szafy, zerknij, co czai się pod łóżkiem, w jego ramie. Zobacz też, jak wyglądają ściany (czy widać ślady zabijania robaków.) Nie zawsze robactwo wyjdzie Ci na powitanie już w pierwszej minucie spotkania, więc lepiej samemu poszukać zawczasu. Kiedyś wzięłyśmy bez większego sprawdzania pokój w pierwszym z brzegu hotelu (kryzysowa sytuacja zdrowotna) i z krótkiej drzemki wybudziły mnie mrówki. Trasa ich wieczornego marszu przebiegała pod naszymi poduszkami i mrówki postanowiły sprawdzić, kto przyszedł w gości. Oraz trochę pokąsać tę dziwną rękę, która stanęła im na drodze do domu. Na szczęście hotel był porządny i miał mrówki na poziomie – niczego od nich nie złapałam.
  • Ponieważ pokoje extra super deluxe są rzadko wykorzystywane, zwłaszcza w mniej turystycznych miejscach, niech was nie zdziwi 2-centymetrowa warstewka kurzu. Niestety, właśnie w takich pokojach można też spotkać towarzystwo – robactwo ma tam ciszę i spokój. W tańszych (i częściej wykorzystywanych) pokojach może być go o wiele mniej.

Przy wyborze lokum nie warto kierować się liczbą gwiazdek. Najczęściej właściciel w opisach na stronie określa tę liczbę na podstawie ceny, za jakąś pokój oferuje. Więc 3 gwiazdki z pewnością będą droższe niż jedna gwiazdka, ale niekoniecznie standard będzie o wiele lepszy. A jak kształtują się ceny? Najdroższy jest Mumbaj (finansowe i biznesowe centrum Indii), potem Goa (ze względu na stały napływ zagranicznych turystów, m.in. Rosjan). Im bardziej na południe, tym taniej. Pokoje z klimatyzacją są zwykle o 10-20% droższe niż te z samym wiatrakiem. Oczywiście, w przypadku braku wcześniejszej rezerwacji jako turyści prawie zawsze usłyszymy, że tańszych pokojów akurat już nie ma, trzeba wziąć najdroższy. Ale o cenach więcej będzie w następnym wpisie. J

sobota, 28 listopada 2015

Kiedy jesteś w Indiach, to koniecznie... idź do kina!

Każdy, kto się do mnie zgłasza po porady, zawsze zadaje to samo pytanie. Czego koniecznie trzeba doświadczyć, kiedy jedzie się do Indii? Moja odpowiedź zawsze jest taka sama - indyjskiego kina. Zarówno w sensie kinematografii, jak i budynku. Nawet jeśli nie przepadasz za Bollywood, to zaciśnij zęby i spróbuj. Nie pożałujesz. W najgorszym razie potraktujesz to jako część zwiedzania lub obserwację innej kultury. A czemu warto w Indiach iść do kina?

  • W Indiach kina określane są mianem movie theatre - ich wygląd rzeczywiście bardziej przypomina nasze teatry czy opery niż kina. Można kupić dwa rodzaje biletów - na stalls (siedzenia na dole) albo balcony (balkon). Tak, w indyjskim theatre można nawet zasiąść w loży. :)
  • Siedzenia się rozkładają, także w przypadku najtańszych stalls. Można wygodnie się zsunąć czasem nawet do pozycji półleżącej. Jest to zupełnie inny komfort. Zatem jeśli kino indyjskie Cię nudzi, to chociaż będziesz mógł się komfortowo przespać.
  • Często samo kino jest warte zwiedzenia ze względu na wystrój lub zabytkowy budynek, w którym się mieści, np. Rajmandir w Jaipurze.
  • Nareszcie wiesz, za co płacisz. Zamiast 70 minut filmu za 30 złotych dostaniesz 180 minut za 8 złotych. A czasem nawet za 2 złote.
  • Będą o Tobie opowiadać swoim znajomym, dzieciom, wnukom. Powstanie legenda "o białym, który przyszedł na film indyjski". W Indiach w kinie byłam kilkadziesiąt razy, ale za każdym razem bawi mnie powtarzająca się scena:
    - Poproszę 2 bilety na film XYZ.
    - Na jaki film?
    - XYZ.
    - Ale to jest film indyjski.
    - Tak, wiem,
    - Ale ten film nie ma napisów.
    - Tak, wiem.
    - Ale to jest film indyjski.
    - Panie, dawaj te 2 bilety na Shahrukha!
  • Staniesz się gwiazdą Bollywood. Będą Cię fotografować, nawet jeśli pod ręką brak będzie czerwonego dywanu. I pytać, w jakim filmie udało Ci się zagrać. Skoro jesteś biały i lubisz Bollywood, to na pewno Cię zwerbowali do jakiegoś. ;-)
  • Jeśli trafisz na premierę jakiegoś blockbustera, to jest bardzo duża szansa, że przed seansem wszyscy wstaną, położą dłoń na sercu i odśpiewają hymn Indii. Wrażenie jest niesamowite. Oczywiście, dotyczy to tylko indyjskich produkcji.
  • Przekonasz się, że jeśli kino jest na ostatnim piętrze centrum handlowego, to kasy z pewnością są na parterze. Albo nawet w innym budynku. Co ma sens, bo nie przebijasz się przez kolejki do kasy, gdy już bilet masz. Zaznasz też nowego standardu obsługi klienta: Panie nie wiedziały, że kasa  jest na dole? To nic, panie dadzą te 240 rupii, pójdziemy i kupimy bilety. Po czym bilety docierają do Ciebie po 15 minutach. Z dostawą do siedzenia. Bo przecież film się już zaczął, to nas wpuszczą na salę, po co ma nam początek umknąć?
  • Dowiesz się, że Intermission pokazywana w trakcie filmu to prawdziwa intermission. 15 minut akurat na łazienkę, zakup jedzenia czy szybką pogawędkę z innym widzem. Przydatne, gdy film trwa 200 minut. :)
  • W ciągu 3h filmu będziesz mieć przegląd aktualnie najbardziej modnych dzwonków na komórkę. A przy odrobinie szczęścia, jeśli Twój sąsiad będzie prowadził rozmowę po angielsku, dowiesz się jeszcze, jak przygotować najlepsze mango lassi lub wyleczyć korzonki dzięki ayurvedzie.
  • Zobaczysz, co to znaczy być prawdziwym fanem. Piosenki śpiewa się razem z aktorami, niektórzy potrafią zacząć do nich tańczyć. Ścieżki dźwiękowe są wypuszczane zazwyczaj miesiąc przed premierą, więc słowa i układy taneczne są już widzom znane. Kiedy na ekranie pojawiają się największe gwiazdy, ludzie zaczynają gwizdać, klaskać, czasem nawet rzucać kwiaty czy pieniądze. Zresztą, filmy są tak skonstruowane, aby główne gwiazdy miały odpowiednie wejścia. A jakich twarzy warto wypatrywać? Poniżej mała podpowiedź. :)

A jak wyglądają ceny? Zależą od miasta, rodzaju kina i konkretnego filmu. Największe hity są zazwyczaj droższe, południe kraju - tańsze niż północ. Bilet na seans w multipleksie to ok. 120-180 rupii. W przypadku kin jedno- lub dwusalowych w dużych miastach stalls są zazwyczaj za 50-70 rupii, a balkony za 90-180. W mniejszych miejscowościach odpowiednio za 20-30 i 30-70 rupii. W naprawdę malutkich mieścinach można się jeszcze spotkać z kinem obwoźnym, które zajeżdża np. raz w tygodniu i wyświetla filmy dosłownie na prześcieradłach. 

Z czym trzeba się liczyć, kiedy idziemy do kina? Z kontrolą bagażu. Niektóre kina zakazują wnoszenia jakiegokolwiek jedzenia i napojów, co jest zrozumiałe - napędzają swój własny biznes. Jeśli obsługa w bagażu znajdzie kamerę lub aparat, to może na czas seansu przetrzymać je w swoim magazynku. Albo poprosić o wyjęcie baterii i zdeponowanie w kasach. Oczywiście, dotyczy to tylko baterii, które zostały wyjęte z aparatu. Jeśli w torbie mamy jeszcze zapasowe, to one już wchodzą z nami. Ot, taka logika. :)

sobota, 31 października 2015

Cennik - transport po mieście

Riksza rowerowa.
Najpopularniejszym środkiem transportu jest zdecydowanie riksza. Wystarczy wyjść na ulicę, a zaraz ktoś nas zaczepi Need autorickshaw? Riksze występują w Indiach w trzech wersjach:

  • zmotoryzowanej (tuk-tuki, które jeżdżą na wszystko, pewnie nawet na pomyje)
  • rowerowej - doznania gwarantowane, zwłaszcza gdy wjedzie się między samochody na ruchliwej drodze
  • ciągniętej przez ludzi - te można spotkać rzadko, głównie w mniej turystycznych miejscowościach.



Do tuk-tuka spokojnie da się zapakować 3 białych turystów z 75-litrowymi stelażami i bagażami podręcznymi. Albo 4 dorosłych i 4 dzieci. Albo rodziców, 4 dzieci, teściową, kozę i nowy telewizor. :)
Autorickshaw.

Oficjalny cennik w Mumbaju.
W każdym regionie cennik wygląda trochę inaczej, ale zazwyczaj można liczyć opłatę ok. Rs. 10/km. W przypadku większych miast da się nawet znaleźć oficjalne cenniki. Praktyka jednak jest taka, że jako turysta NIE jeździmy na licznik. No, chyba że chcemy zwiedzić całe kilkunastomilionowe miasto. :) Zawsze przed kursem trzeba ustalić, za jaką kwotę rikszarz nas zawiezie. I potwierdzić walutę, żeby na końcu kursu nie okazało się, że no tak, miało być za 50, ale dolarów. Z rikszarzami można też spokojnie się targować, bo normą jest, że dla turystów ceny szybują w kosmos. A jeśli rikszarz nadal nie chce spuścić ceny do sensownego poziomu? Cóż, zawsze można powiedzieć, że "Bóg dał nam 2 nogi, żeby zrobić z nich użytek". Często działa. ;-)


Warto też potwierdzić, że kierowca zna adres. Wielokrotnie zdarzało się negocjować cenę, a potem rikszarz dopytywał przechodniów, gdzie jest dany adres. I albo rezygnował z kursu, albo renegocjował stawkę. A czasem po prostu woził nas wte i wewte, nie mając pojęcia, dokąd jechać. W ogóle proponuję jeszcze przed wyjazdem wydrukować sobie mapkę miasta i zaznaczyć na niej najważniejsze miejsca, które chcecie odwiedzić. Dzięki temu łatwo zweryfikujecie, czy do pałacu jest naprawdę aż 10 km, a i kierowcę uratujecie, jeśli nie będzie znał adresu.





Taksówki w Mumbaju.
Oczywiście oprócz riksz po mieście można też poruszać się taksówkami. Np. w Mumbaju po Colabie jeździć mogą tylko taksówki, riksze nie mają prawa wstępu. W przypadku niektórych lotnisk nie mogą też podjechać bezpośrednio pod terminal. Taksówka to koszt ok. Rs. 15/km. Jeśli jednak macie możliwość, to korzystajcie z pre-paid taxi. Można je znaleźć na lotniskach we wszystkich większych miastach. Koszt jest stały dla każdej dzielnicy/okręgu, niezależnie od korków itp., więc nie ma miejsca na naciąganie. Płaci się w kasie, na rachunku jest podany numer konkretnego wozu, więc w razie problemów wiadomo, kogo ścigać. Dlatego są to taksówki o wiele bezpieczniejsze niż takie spod słupka. Kierowcy przedstawiamy tylko potwierdzenie i podajemy dokładny adres. Natomiast jeśli jedziecie z hotelu na lotnisko, to pre-paida można zamówić telefonicznie (wtedy płaci się bezpośrednio kierowcy). Oczywiście, można wziąć też zwykłą taksówkę i jechać na licznik, ale wtedy trzeba się liczyć ze zwiedzaniem całego miasta.


czwartek, 8 października 2015

Kolkata story

Serce podpowiada, że to powinien być jednak pierwszy post na tym blogu. Post decydujący, czemu do Indii w ogóle warto pojechać, a już w szczególności do Kalkuty. Trąd, zmarli na ulicach, skrajna bieda szokująca nawet Indusów. Takie są stereotypy dotyczące tego miejsca. To miasto to jednak przede wszystkim wspaniali ludzie, których trzeba kochać. Czemu Kalkuta to jeden z lepszych adresów? Oto moja Kolkata story.

Szukałam noclegu, jeszcze będąc w Polsce. Znalazłam genialną miejscówkę. Właściciele wyjechali do Stanów i zamienili swój dom w homestay. Same dobre opinie - jest schludnie, tanio, w mało turystycznej okolicy. Zarezerwowałam noclegi bez najmniejszych problemów. Pytali mnie, czy potrzebny nam samochód z lotniska. Odpuściłam - jak zwykle taniej wyjdzie zamówić pre-paid taxi na lotnisku. Adres był podany na stronie. Przepisałam, potwierdziłam rezerwację, właściciele nie mieli więcej pytań. Wydawało się, że wszystko było dograne.

Przylatujemy do Kalkuty w składzie 3,5 osoby, tzn. 3 dorosłe baby i 12-letnie chłopię. Bierzemy pre-paida, podaję adres. Kierowca kręci głową i pyta: A gdzie numer? Numer? Domu? Nie mam. Mam tylko ulicę i wskazówkę, między którymi przecznicami znajduje się homestay. Do tej pory takie informacje wystarczały. Zawsze. Indusi mają świetnie rozwinięty obieg informacji. Cała dzielnica, a często i miasto, wie, co, gdzie, z kim i przez kogo się dzieje. Nie mamy numeru budynku, ale czuję się pewnie. Ok, taksówkarz nie zna tego miejsca, ale jak zajedziemy na tę ulicę, to od razu ktoś nas dokładniej pokieruje. Pełen relaks.

Dojeżdżamy na miejsce, pytamy napotkanych ludzi o nasz homestay. Nie znają, pytają o numer budynku. Nie mam. Wszyscy kręcą głowami: Jak to tak, przyjechać do Kalkuty tylko z nazwą ulicy? Bez numeru domu? Zaczynam się czuć jak ostatnia idiotka. Ja, człowiek, który 3 razy wszystko sprawdza, złapałam się w pułapkę własnego doświadczenia. Kalkuta to jedyne dotąd miejsce, w którym naprawdę oczekują numeru domu. I w którym tego numeru nie mam. Jeździmy w kółko między wskazanymi na stronie przecznicami, pytamy co chwilę kogoś, ale reakcja ta sama. Numer, jaki jest numer? Zmęczeni zwalniamy taksówkarza - nie ma sensu go trzymać. Bierzemy stelaże i szukamy kawiarni internetowej. Ulga, znaleziona. Płacę Rs. 10 i siadam do kompa. Zaglądam jeszcze raz na stronę homestayu, potem na maila. Szukam dokładnego adresu. Nie ma. Odrysowuję jeszcze raz zamieszczoną na stronie mapkę, może to coś da. Piszę do właścicieli, ale w Stanach jest w tym czasie środek nocy, a telefonu do nich nie mam. Liczę jednak, że jakimś cudem się odezwą. Wracam do pozostałych, idziemy na kawę. Pytam baristów, ale oni też nie znają tego miejsca. Zaczynam się zastanawiać, czy ono naprawdę istnieje. Ale nie płaciłam z góry, nikt tego nawet nie proponował, więc to chyba nie jest przekręt.

Zostawiam resztę towarzystwa i wracam do kafejki internetowej. Poczta pozostaje pusta. Pracownicy cybercafe też nie znają tego miejsca. W dodatku zaczyna się ściemniać. Możemy odpuścić i poszukać innego noclegu albo spróbować jeszcze raz zasięgnąć języka w okolicznych sklepach. Przecież ktoś musi wiedzieć, gdzie mieszkali Indusi, którzy teraz siedzą w Stanach. W akcie desperacji jestem w stanie chodzić od domu do domu. Sama nie wiem czemu, ale strasznie mi zależy, żebyśmy znaleźli to miejsce. Może to już kwestia honoru? Sprawdzam jeszcze na Google maps, czy może one mi pomogą. Wcześniej nie dawało to rezultatu, ale po wypróbowaniu kilku kombinacji nazwy Google oznacza mi konkretny budynek. Hurra! Wracam do reszty kompanii i idziemy tam z tobołami.

W tzw. międzyczasie zdążyło się już dość ściemnić. Próbujemy wejść na teren chronionego osiedla. W budynku jest jakiś bank, jest więc i szansa na hostel. Odźwierny musi coś wiedzieć. W progu bramy wejściowej prawie zderzam się z Indusem. Omiata nas wzrokiem i nie chce wpuścić do środka.
Dokąd idziecie?
- W tym budynku jest nasz homestay. 
- Urodziłem się tutaj, tu nie ma żadnego homestayu.
- Jest, Google maps tak twierdzi, mamy rezerwację. Idziemy!
- Nie ma. Nigdzie nie idziecie.
I tak w kółko. Zaczyna się przepychanka słowna, ludzie wokół nasłuchują. Nie ma się co dziwić, w końcu darmowa rozrywka. ;-) Jestem wkurzona na siebie, zmęczona, czuję, że się zaraz rozpłaczę. Jestem w stanie staranować faceta i przeszukać wszystkie mieszkania w tym budynku. Facet to zauważa, coś w nim pęka. Słucha naszej historii. Od razu podejmuje decyzję. Jesteśmy gościem w jego mieście i jego obowiązkiem jest pomóc nam w potrzebie. Przedstawia się, ale zmęczenie robi swoje i nikt nie wychwytuje jego imienia. Brzmi jak Suchar, więc od tego czasu nazywamy go Sucharem. A z czasem nawet Supersucharem. Oferuje, że kupi nam coś do picia. Przecież musimy być spragnieni po tej gonitwie. Głupio nam jednak naciągać go na dodatkowe koszty, więc odmawiamy. Ania, Agnieszka i Szymon zostają z moim bagażem pod blokiem. Nie ma sensu, żebyśmy wszyscy biegali po dzielnicy z wielkimi plecakami. My z Sucharem ruszamy w naszą misję.

Zaczynamy od rozpytywania okolicznych sklepikarzy. Dobrze mieć przy boku Suchara, który mówi w lokalnym języku. Angielski sklepikarzy, jeśli w ogóle istnieje, ma tak ciężki bengalski akcent, że trudno go zrozumieć. Ogranicza się najczęściej do kilkudziesięciu zwrotów. Nie znają tego miejsca, nie kojarzą innych turystów ani żadnej rodziny, która się wyprowadziła do Stanów. Po prawie godzinie krążenia Suchar zaczyna wątpić w powodzenie akcji. Na wszelki wypadek wysyła do dziewczyn i młodego swojego wujka, żeby dopytał o ewentualne potrzeby żywieniowo-fizjologiczne. I zerknął, czy nie zaczepiają ich podejrzane typy. Zaczyna też dzwonić po rodzinie, czy ktoś by nas nie przygarnął do siebie. I niech szukają w internecie, jaki hotel w Kalkucie ma tej nocy pokoje cenowo mieszczące się w naszym budżecie. Przypomina mi w tym momencie generała wojska.

Gdy rodzina i znajomi szukają dla nas noclegu, bierzemy rikszę i wracamy do kawiarni internetowej. Próbuję zapłacić za rikszę, ale Suchar mnie ubiega. On stawia, to jego obowiązek. Pracownicy cybercafe, którzy znają już naszą historię, witają mnie ze zdziwionymi minami. Znowu Ty? Tylko nie mów, że nadal nie możecie tego znaleźć. Włączają się do poszukiwań. Szukają na swoich komputerach, dzwonią po znajomych. Mam wrażenie, że cała dzielnica jest zaangażowana w poszukiwania. Oczywiście, za Internet nie musimy płacić - jest na koszt firmy. Panowie za bardzo przejęli się naszą sytuacją. Niestety, poszukiwania wciąż nic nie dają. Poczta też jest nadal pusta. Suchar podejmuje decyzję - szukamy w dalszej części ulicy, może mapka jest źle narysowana. Chodzimy od domu do domu, aż wreszcie natrafiamy na ślad. Tak, ktoś kojarzy, że w bloku w następnej bramie jest jakieś puste mieszkanie. Idziemy tam, prawie biegniemy. Bingo! Po prawie 2 godzinach znajdujemy nasz homestay!

Wracamy do reszty towarzystwa. Co jakiś czas przechodziliśmy obok nich, miotając się po tej ulicy, więc wiem, że powinni być cali. Oni też mają wiele do opowiadania. Rodziny z okolicznych domów co chwilę wysyłały dzieciaki, żeby dopytały, czy czegoś im nie trzeba. Może są głodni? Nie mają gdzie spać? Przecież mogą zatrzymać się u nich, miejsce się znajdzie. :) Pilnowali też, żeby nikt ich nie zaczepiał. Kontrolnie pojawiał się też wujek Suchara. Kiedy słucham ich opowieści, to mam ochotę wycałować tych wszystkich ludzi. Wiem, że tej nocy nikt nie pozwoliłby nam spać na ulicy.

Nasz homestay już na nas czeka, znam drogę. Suchar zaprasza nas jednak do siebie. Jesteśmy zmęczeni, ale trudno mu odmówić po tym wszystkim, co dla nas zrobił. Zostajemy napojeni masala chai, nakarmieni babką cytrynową. Suchar opowiada o swojej rodzinie, o sobie. Jest adwokatem-społecznikiem. Chwali się, że nigdy nie wziął od nikogo łapówki. Choć mógłby więcej zarabiać, to woli pomagać biednym. Nie dziwi mnie, że taką wybrał drogę. Zbieramy się już do wyjścia, ale czuję, że jakoś muszę mu się odwdzięczyć. Za cały ten czas, który nam poświęcił. Jestem pewna, że gdybym zaproponowała mu pieniądze, obraziłby się śmiertelnie. Na wypadek takich sytuacji jednak wożę zawsze ze sobą dodatkowy kilogram prezentów z Polski. Myślę, że do dzisiejszego dnia na półce pewnego kalkutyjczyka można znaleźć album o Malborku, a masala chai serwowana jest na podkładkach z rysunkami Gdańska i Łodzi. I są to największe skarby tego domu.

Większość ludzi kojarzy Kalkutę tylko z trądem i martwymi leżącymi na ulicach. Nie, nie widziałam takich widoków, a mieszkałam w dzielnicy kompletnie nieturystycznej. Blisko było kilka dróg, które w większości zamieszkiwały bezdomne rodziny.
Wielu kojarzy Kalkutę z Matką Teresą. I słusznie. Po tej historii wierzę, że Kalkuta to jedyne miejsce, w którym mogła dokonać swego dzieła. Tylko tutaj ludzie mają tak wielkie serca. <3

niedziela, 20 września 2015

Cennik - pamiątki

Targuj się lub giń! Nie no, żartuję. Możesz się nie targować, ale wtedy przepłacisz. Średnio 3- lub 4-krotnie. Czasem jednak nawet i 20-krotnie. Niestety, w Indiach Europejczyk to synonim pełnego portfela, z którego trzeba jak najwięcej wyciągnąć. Nie ma się co dziwić - dla nas złotówka więcej to mała różnica. Dla Indusa mieszkającego na ulicy to nawet dzienny budżet na jedzenie.

Nie zdziw się też, jeśli w połowie negocjacji zaczną Cię wypytywać o rodzinę, plany życiowe i różnice między systemem edukacji w Polsce i Indiach. Popijasz z właścicielem sklepiku masala chai, bawisz się z jego dziećmi, porównujecie swoje tablice na Facebooku. Po godzinie wychodzisz z jedną bluzką za 150 rupii (cena wyjściowa 450) i bogatszy o kolejnego przyjaciela. Takie są właśnie Incredible India! Targowanie się postrzegane jest jako źródło rozrywki i zacieśniania relacji z drugim człowiekiem. Warto dać sobie na nie czas w Indiach - to jedno z najfajniejszych doświadczeń.

Co w ogóle warto przywieźć? Moją listę zakupową otwierają zawsze filmy i kosmetyki, czyli trio Moser Baer (DVD), Biotique (peelingi i kremy) i Amla (olejek do włosów). Zazwyczaj wracam też z szalami i naręczem książek. Fajnego indyjskiego folkloru nadają mieszkaniu laleczki kathiputli i posążki drewniane (nie tylko bogów).

Laleczki kathiputli.
  • bindi: Rs. 10-40
  • bransoletki (komplet): Rs. 30-200
  • filmy indyjskie (z subtitles): Rs. 40-500
  • kartka pocztowa: Rs. 10
  • kolczyki: Rs. 15-200
  • kosmetyki Biotique: Rs. 120-180
  • książki: Rs. 150-500
  • laleczki kathiputli (duże): Rs. 100-200
  • olejki (20 ml): Rs, 200-350
  • olejek do włosów (250 ml): Rs. 120-150
  • ozdoby do włosów: Rs. 40-200
  • pościel (wyszywana, komplet): Rs. 500-4000
  • sari: Rs. 300-3000
  • słonik (marmurowy, mały): Rs. 100-250
  • szal (cienki): Rs. 80-200
  • szal (gruby): Rs, 100-300
  • znaczek pocztowy do Polski: Rs. 15.
(PLN 1 = ok. Rs. 16)

Natomiast największą wartość mają zawsze dla mnie wszelkie bilety wstępów, na przejazdy autobusami, paragony, sznurki z kokosa itp. Przywożę je ze sobą i tworzę potem scrapbooki. Nie jakieś wyszukane, takie po prostu dla mnie. Żaden szalik, olejek czy nawet zdjęcie nie daje mi takiej radochy i nie pozwala tak łatwo powrócić do wspomnień z Indii, jak cała ta makulatura. Dopiero wtedy czuję, że mam przy sobie kawałek Indii. :)





wtorek, 8 września 2015

Internet

Choć wielu Indie kojarzą się z Trzecim Światem, w którym ludzie nic nie mają, a o Internecie tylko w gazetach czytali, to rzeczywistość jest inna. Komórkę przy uchu ma prawie każdy, często nawet w slumsach można usłyszeć charakterystyczny dzwonek Nokii. W indyjskich miastach jest też więcej kafejek internetowych niż u nas. Niestety, jakość sieci często pozostawia wiele do życzenia. Jeśli zamierzasz sprawdzić pocztę i napisać do kogoś maila, to 5 minut może nie wystarczyć. Lepiej wykup od razu 15. Zwłaszcza że godzina kosztuje ok. Rs. 20-45 (czyli PLN 1,3-3). :) Ogromnym plusem jest dostępność sprzętu - praktycznie przy każdym komputerze znajduje się zestaw słuchawek i mikrofon, zainstalowany jest też skype i kilka innych powszechnych komunikatorów. Zazwyczaj można też wypożyczyć joysticki, jeśli ktoś ma ochotę zagrać on-line.

Jeśli szukasz kafejki internetowej, to rozejrzyj się po bramach, suterenach i innych tego typu miejscach. Czasem możesz się na nią natknąć w sklepie spożywczym lub aptece. Zmysł tropiciela się przyda. Najlepszym sposobem jest po prostu zapytać napotkane osoby - większość wskaże Ci drogę (bramę) bez problemu. Gdy już w końcu trafisz do podejrzanie wyglądającej speluny z 4 komputerami i ogrodowymi krzesłami na krzyż, nie zdziw się, gdy zostaniesz poproszony o paszport i check-in w księdze meldunkowej. :) Wpisywać się trzeba zawsze, paszport pokazać tylko w co drugim przybytku. W wielu miejscach, jak to w Indiach, przed drzwiami trzeba też zostawić obuwie. Najwyraźniej internet traktuje się tam jak religię, a kafejki internetowe niczym świątynie.

Jeśli chodzi o wifi, to z roku na rok jest coraz lepiej, ale wciąż nie jest różowo. Czasem można znaleźć wifi na dworcach kolejowych lub autobusowych. Najczęściej - w hotelowych lobby i knajpach, zwłaszcza tych stylizowanych na zachodnie. Na paragonach można znaleźć hasło do sieci (i toalety).

I jeszcze mały hint dla przygotowujących się do wyjazdu - sprawdźcie swoje hasła. Niech nie zawierają żadnych polskich znaków. Niby zawsze można przestawić język, ale czas zmarnowany na gapienie się na klawiaturę w połowie opanowanej przez "fifraki", by znaleźć ł lub ą, nie jest tego wart. No i najpierw trzeba niemówiącemu po angielsku szefowi kafejki wyjaśnić, że potrzebujemy jego uprawnień admina, żeby zmienić język. A to jest wyzwanie. :)

piątek, 4 września 2015

Turystka w Indiach

7 wyjazdów. Zawsze zdecydowaną większość kilkuosobowej grupy stanowiły kobiety. Raz pojechałam tylko z siostrą, raz tylko z przyjaciółką. Czy jako biała turystka czułam się bezpiecznie? Absolutnie tak. Znam kilka dziewczyn, które odważyły się odbyć samotną podróż po Indiach. Parę, które pojechały na wymianę studencką, nie znając nikogo na miejscu. Czy czuły się bezpiecznie? Tak.

Wbrew pozorom będąc białym w Indiach jest się bezpiecznym. Ze względu na swoją egzotykę (tak, to my jesteśmy egzotyczni) jesteśmy przez całą dobę na świeczniku. W ciągu 5 minut Indusi będą w stanie zlokalizować, gdzie znajdują się osoby, które odłączyły się od grupy. Często potrafią to zrobić nawet w krótszym czasie. Nie są to bajki, byłam tego świadkiem. Nawet policja u nas nie działa tak dobrze. :) Na początku taki monitoring uwiera, ale z czasem można się przyzwyczaić. To niska cena, którą płaci się za bezpieczeństwo.

Przeciętny Indus nie chce turysty skrzywdzić. Naciągnąć, może i owszem, ale nie bezpośrednio skrzywdzić. Historie, o których trąbią media, przytrafiają się sporadycznie. Gwałty zdarzają się także i u nas, tylko z historii z naszego podwórka nie robi się takiego halo. Zresztą, ludzie nie chcą taki wiadomości czytać. Bo skoro ofiarą padła sąsiadka, to ja też mogę. Lepiej poczytać o złu, które dzieje się daleko. Tak jest ciekawie, a nie strasznie. Media podchwytują te nastroje i wybierając negatywne historie, kreują taki, a nie inny obraz Indii. Przy okazji niesprawiedliwie generalizując, że takie są całe Indie, choć chodzi o czyny zaledwie paru osób. Po ostatnim gwałcie w polskim kościele jakoś gazety nie przekrzykiwały się, jak to kobiety powinni przestać chodzić do kościoła, bo jest to niebezpieczne. Gdyby stało się to w Indiach, nagłówki byłyby inne.

Niestety, jest też druga strona medalu. Jeśli Indusi odważą się popełnić gwałt, to grupowo i w drastyczny sposób. Indie to społeczeństwo kolektywne, dlatego przeciętny Indus w pojedynkę raczej nie ma odwagi przekraczać pewnych granic. Co innego, jeśli zbierze się wspierająca go w tym grupa. A i nagroda w przypadku Europejek jest większa i interesująca praktycznie każdego, ponieważ zwykła przyjemność jest pomnożona przez fetysz białej skóry. Zazwyczaj sami pragną ją po prostu mieć, wybielając się kosmetykami. Dlatego Europejka ze swoją jasną skórą to w Indiach creme de la creme i jeśli grupa Indusów może wybrać swoją ofiarę, to wybiorą właśnie Europejkę, a nie Induskę. Ale inny jest również chłodzący takie zakusy kij. W Indiach za gwałt można dostać karę śmierci. W Polsce - uścisk dłoni adwokata i 3 lata w zawiasach.

Aby jeszcze zminimalizować i tak dość małe niebezpieczeństwo, trzeba zrozumieć kulturę Indii. To, co w Polsce jest niewinnym gestem, tam może być zachętą do czegoś więcej. 
  1. Stany południowe są bezpieczniejsze od północnych.
    Na ogół. Nie znaczy to, że na północy musisz co chwilę oglądać się za siebie i nosić pas cnoty. Oba wyjazdy we dwie dziewczyny były właśnie na północ. Nikt nas nie skrzywdził. :)
  2. Rób wszystko, by nie wzięli Cię za Rosjankę.
    Przez pewien czas Rosjanki miały zakaz wjazdu do Indii bez towarzystwa męskiego opiekuna. Ze względu na obyczajność, a raczej jej brak. Zwłaszcza w miejscach bardzo turystycznych mogą pomyśleć, że skoro jesteś Rosjanką, to pewnie masz ochotę na wakacyjny romans. O Polkach, na szczęście, nie mają takiego mniemania.
  3. Nie dotykaj obcych mężczyzn.
    Rozejrzyj się, jak zachowuję się Induski. Dotykają mężczyzn? Praktycznie zawsze są to ich mężowie, bracia, synowie lub inni członkowie rodziny. Czy widzisz, aby jakieś pary się całowały? Na indyjskiej ulicy kobieta i mężczyzna trzymają się za ręce lub przytulają tylko w czasie swojej podróży poślubnej. Po tym zresztą łatwo poznać państwa młodych. :) Intymność zostawia się za drzwiami domu zamiast wyciągać ją na widok publiczny. Owszem, dużo teorii można znaleźć na ścianach świątyń czy pałaców, ale praktykę zostawia się na bardziej dyskretne miejsca. Jeśli za bardzo będziesz się afiszować ze swoim chłopakiem czy przytulać do najlepszego kumpla, to niektórym Indusom możesz wydać chętną białą, a nie cnotliwą Induską. Czujesz różnicę i możliwe konsekwencje? W Indiach istnieją nawet osobne przedziały w metrze czy fotele w autobusach tylko dla kobiet. Dotyk w tej kulturze znaczy o wiele więcej niż u nas. Dlatego zastanów się dwa razy, nim przytulisz na pożegnanie pociesznego recepcjonistę albo poklepiesz po plecach rikszarza.
  4. Unikaj długiego kontaktu wzrokowego.
    Zbyt długie patrzenie komuś w oczy, jeśli nie rozmawiacie ze sobą, może być traktowane jako gra wstępna. Natomiast nie chodzi o to, aby cały czas podziwiać tylko czubki swoich butów. Nie bój się patrzeć ludziom w oczy, pamiętaj po prostu, że niektóre gesty mogą zostać zrozumiane inaczej.
  5. Strzeż się grup (młodych) mężczyzn.
    Jak opisałam już wyżej, w grupie Indusi czują się silniejsi i łatwiej im przekraczać granice, których sami nigdy by nie przekroczyli. Oczywiście, nie każda grupa Indusów będzie myśleć tylko o skrzywdzeniu Cię. Nie ma co popadać w paranoję. Zdarzało nam się jeździć samochodami, autobusami czy pociągami z samymi mężczyznami i nikt nam krzywdy nie zrobił. :) 
  6. Noce spędzaj w hotelu.
    W Indiach dzień należy do kobiet, noc - do mężczyzn. Widać to gołym okiem. W ciągu dnia w większości miast kobiety uwijają się, robiąc zakupy na targu, sprzątając przed domem itd. Natomiast w nocy siedzą w domach i wtedy na ulice po pracy wychodzą mężczyźni. Spotykają się w dhabach i gadają ze sobą o wszystkim - krykiecie, religii (do niej można też krykieta zaliczyć), systemie edukacji i podatkach.
    P.S. Oczywiście, że niejeden raz wracałam do hotelu po ciemku. Czekałyśmy też w pustej rikszy na odludziu pod Hyderabadem aż przyjdzie zmiennik naszego rikszarza. Nie, nikt nas wyciągnął i zgwałcił. Keep calm.
  7. Trzymaj się ludzi.
    Według mnie to najważniejsza zasada, którą wielu podróżników łamie. Indusi to społeczeństwo kolektywne. Nawet jeśli jesteśmy tylko turystą, to w pewnym sensie stajemy się na chwilę częścią społeczności. Kto nas obroni jak nie nasza społeczność? Ok, jesteśmy 24h na świeczniku, ale to daje bezpieczeństwo. Nikt nas nie ruszy. Natomiast niektórzy w poczuciu swojej europejskości starają się zerwać z tej uprzęży i np. rozbijają się w lesie. I zastanów się teraz w kontekście wszystkiego tego, co napisałam powyżej, jak dla przeciętnego Indusa wygląda dziewczyna, która idzie do lasu z facetem. Choćby to był jej narzeczony. Oprócz studenckich obozów i biedaków, którzy zostali wykluczeni ze społeczności, w lasach można spotkać tylko jeden rodzaj kobiet. Wraz z ich klientami.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Tłum i hałas

Na początek będzie video. Żaden opis tego nie wyrazi. Choćbym była Orzeszkową czy Żeromskim. ;-)




Czy w takim hałasie można żyć? Funkcjonować normalnie? Tak, można. Indusi się już przyzwyczaili, my po paru dniach też jesteśmy w stanie wytrzymać. Oczywiście, europejskie ucho nie nawykło do takiej liczby decybeli, więc hałas jest w pewnym stopniu uciążliwy przez cały pobyt, ale z każdym następnym dniem zdecydowanie mniej. Po powrocie do Polski nawet go ludziom brakuje. :)

Czemu w ogóle jest tak głośno? Ludzie po zapadnięciu mroku wychodzą na ulice i cieszą się swoim towarzystwem. Jest chłodniej, można spotkać się w dhabie (knajpce) i na świeżym powietrzu podyskutować o polityce czy krykiecie. Wieczorem Indie budzą się do (drugiego) życia. Słychać rozmowy, głośny śmiech, muzykę. Nawet przejeżdżając o 3 w nocy przez małą wioskę, bez problemu dostrzeżesz zapalone w sklepikach światła i ludzi zebranych przed nimi.

A po co te wszystkie klaksony? Służą lepszej komunikacji. Trąbimy, aby przekazać, że skręcamy. Że jedziemy prosto. Że się planujemy zaraz zatrzymać albo kogoś wyprzedzić. Albo że pas z drugiej strony jest zajęty, więc lepiej nas nie wyprzedzać. Na większości ciężarówek namalowany jest nawet napis Horn please. W każdej z tych sytuacji trąbi się inaczej. Po paru dniach można się w tych dźwiękach zorientować. I zamiast kakofonii słyszymy wtedy zgraną orkiestrę. :)



Hałas nie jest jedyną niedogodnością, z którą musi poradzić sobie Europejczyk. Druga to tłum na ulicach. O wiele większy niż przy Rondzie de Gaulle'a w godzinach szczytu. W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do indywidualizmu (i przeświadczeni o jego wyższości). Każdy uważa, że jest wyjątkowy, chodzi swoimi ścieżkami, inaczej myśli. Dlatego nie lubimy tłumów, bo one udowadniają nam, że wcale tak nie jest. A jak już znajdziemy się w tłumie, to staramy się ten tłum skłócić i rozbić od środka - obrać inne tempo marszu, przeciskać się między sobą, zmieniać co chwilę pasy.

W Indiach jest na odwrót. Jako społeczeństwo kolektywne Indusi wiedzą, że w tłumie siła. I że nie jest wcale źle być jego częścią. W Indiach tłum staje się rzeszą ludzi, która płynie w konkretnym kierunku. Jak w ławicy każdy zna swoje miejsce i wie jak się poruszać. Łatwo też przewidzieć, jakie ruchy wykona druga osoba. Dzięki temu o wiele łatwiej się w tłumie poruszać. Tłum w Indiach jest zupełnie inny niż ten u nas, jest przyjazny. I choć w Polsce tłumów nie lubię, to za tym indyjskim zdarza mi się zatęsknić.


piątek, 21 sierpnia 2015

Cennik - żywność

Premiera wpisów zawierających cenniki. :) Zaczynamy od żywności, ale w późniejszych wpisach będzie też trochę o cenach wstępów do muzeów, pamiątek, transportu itp.

Cena żywności w sklepach jest w Indiach uzależniona m.in. od:
  • sezonu (np. w okresie grudzień-luty na Goa ceny potrafią rosnąć dwu- czy trzykrotnie)
  • atrakcyjności turystycznej (im bardziej turystyczne miejsca, tym wyższe ceny)
  • lokalizacji sklepu (w większości miejsc pod zabytkami jest drożej)
  • sposobu przechowywania (np. woda z lodówki jest droższa o ok. 10 rupii)
  • rodzaju opakowania (Cola w puszce jest droższa od tej w butelce).
Warto rozejrzeć się, czy w danym mieście działa jakaś sieciówka. Dobrym miejscem do zrobienia zakupów jest Big Bazaar. Działa trochę jak nasze Tesco - można kupić nie tylko jedzenie, ale też odzież, biżuterię, zastawę stołową, tekstylia i wiele innych przedmiotów. Jeśli nie zdążyliście kupić pamiątek dla rodziny, to pędźcie do Big Bazaar - na pewno coś znajdziecie. Ponieważ to duża sieć, ceny są stosunkowo niskie. I nadrukowane, więc nikt was nie naciągnie na specjalne ceny dla turystów. :)

Przeciętne ceny żywności w indyjskich sklepach:
  • batonik czekoladowy: Rs. 30
  • ciastka (opak.): Rs. 10-60
  • Cola w butelce (0,33l): Rs. 20-35
  • Cola w puszce: Rs. 30-45
  • herbata liściasta (200g): Rs. 100-120 
  • kawa mrożona (0,25l): Rs. 25
  • kokos: Rs. 5
  • lody na patyku: Rs. 10-40
  • melon: Rs. 20
  • Nestea (0,5l): Rs. 30-50
  • przyprawy (100g): Rs. 40-100
  • sok Minute (0,4l): Rs, 25-30
  • woda (1,5l): Rs. 15
(PLN 1 = Rs. 16)

Jeśli chodzi o bary i restauracje, to rozstrzał jest znacznie większy. Najdroższa jest kuchnia zachodnia. Jednak nie polecałabym jej nie tylko ze względu na cenę. Najczęściej kuchnia europejska jest w Indiach źle doprawiona, przez co łatwiej się przez nią pochorować niż przez kuchnię indyjską. Przyprawy są super zabezpieczeniem przed wieloma bakteriami w jedzeniu. Dlatego, jeśli masz wybór, to lepiej skuś się na przepyszną kuchnię indyjską. :) Jeśli natomiast zatęsknisz za Europą, to wybierz te koncerny międzynarodowe, które dopasowują się do lokalnej kuchni, np. McDonald's. W przypadku kawiarni warto się rozejrzeć m.in. za Baristą czy Coffee Day.
  • Barista ice coffee: Rs. 120 (+podatek 5-15%)
  • Barista ice tea: Rs. 80 (+podatek 5-15%)
  • gałka lodów: Rs, 15-35
  • herbata w restauracji: Rs, 20-50
  • kanapka: Rs. 40-80
  • kawa w restauracji: Rs, 40-100
  • lassi: Rs. 25-50
  • McDonald's - Cola: Rs. 30
  • McDonald's - frytki: Rs. 45
  • milkshake: Rs. 60-80
  • obiad w indyjskiej knajpie: Rs. 100-200
  • paratha: Rs. 30-50
  • pizza w Pizza Hut: Rs, 250
  • pizza w indyjskiej knajpie: Rs, 150
  • samosy: Rs. 20-100 (na ulicy nawet za Rs. 2-5)
  • soft drinks: Rs. 20-30
  • śniadanie amerykańskie: Rs, 200-250
  • śniadanie europejskie: Rs, 150-200
  • (pycha) śniadanie indyjskie: Rs, 100
  • świeży sok pomarańczowy: Rs, 30-100
  • tosty: Rs. 30-50

W kwestii jedzenia warto jeszcze wspomnieć o rodzajach śniadań. W Indiach można w menu znaleźć śniadanie:
  • amerykańskie - tosty z dżemem + kawa/herbata + płatki z mlekiem + sok owocowy + czasem omlet
  • europejskie - tosty z dżemem + kawa/herbata + czasem płatki z mlekiem
  • indyjskie - aloo paratha (placek z nadzieniem ziemniaczanym) + curd (jogurt) + masala chai (bawarka z przyprawami) Osobiście uważam, że jest ono najsmaczniejsze i najtreściwsze ze wszystkich tu wymienionych. W Polsce ziemniak na śniadanie kojarzy się z gwarantowanym bólem żołądka, ale w klimacie indyjskim nie ma lepszego śniadania. Można na nim zasuwać przez cały dzień. :)


Bądźcie też przygotowani na to, że resztę możecie otrzymać w cukierkach! Przelicznik jest prosty: 1 rupia to 1 cukierek. Zdarza się, że w kasie brakuje drobnych, a sklepikarz musi wydać wam 3 rupie reszty. Zamiast monet dostaniecie 3 cukierki. I to nie tylko w sklepach z żywnością czy restauracjach. Nawet w ogromnym Big Bazaar potrafią stosować ten środek płatniczy. :)

---
Wszystkie podane ceny pochodzą z grudnia 2013.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Prezenty

Nie chodzi o prezenty dla znajomych czy rodziny, ale dla osób kompletnie nam nieznanych. Pominęłam je na liście rzeczy, ponieważ to pozycja bardzo uznaniowa. Ja mam jednak zasadę, że zawsze biorę coś ze sobą. Wielokrotnie na mojej drodze pojawiali się dobrzy ludzie, którzy pomagali mi całkiem bezinteresownie. Zaproponowanie w zamian pieniędzy byłoby niestosowne. W takich sytuacjach przydaje się jakiś mały drobiazg. Co sprawdza się najlepiej?

  • Albumy o Polsce - można znaleźć porządne albumy formatu 15x15cm za ok. 20 złotych lub mniejsze książeczki za ok. 8 zł. Są to albumy o kraju, tradycjach czy konkretnych miastach. Co ważne - po angielsku i z dużą liczbą ilustracji, więc jak znalazł. :) Najczęściej zaopatrzam się w nie w empikach, jednak w innych księgarniach też pewnie można je znaleźć.
  • Podkładki pod szklanki - najlepsze są z widokami miast albo łowickimi wycinankami. Dostarczały chyba więcej radochy niż albumy. Można je znaleźć w każdym sklepie z pamiątkami z Polski. Plus jest taki, że jeśli trafimy na kogoś niepiśmiennego, to z tego prezentu skorzysta.
  • Breloki do kluczy - z jakimś polskim motywem.
  • Przypinki - z polskim orzełkiem, widoczkiem itp.
  • Słodycze - prezent zawsze trafiony, zwłaszcza że Indusi lubią wszystko, co słodkie. Jednak jest ryzyko, że nie dojadą w stanie stałym. Lepiej unikać opakowań, które mogą się źle kojarzyć (np. krowy na opakowaniu krówek).
  • Broszurki o Polsce - za darmo broszury o regionie po angielsku można wziąć w każdym centrum informacji turystycznej. Rozwiązanie polecane tym, którzy mają naprawdę mały budżet. :)


Mniej trafione są magnesy (nie w każdym domu będzie do czego przyczepić) oraz smycze na klucze (mimo wielu call center i shared services centers smycze nie są aż tak popularne w Indiach).

niedziela, 16 sierpnia 2015

Bagaż - lista rzeczy do spakowania

Co człowiek, to inne potrzeby, więc i praktycznie inny zestaw przedmiotów w torbie. Jest jednak kilka rzeczy, o których powinien pamiętać każdy, niezależnie od celu i terminu wyjazdu do Indii. Odpuszczę standardy (kosmetyki, aparat fotograficzny itp.), a skupię się na tzw. smaczkach. Niektóre z tych pozycji mogą nieźle zaskoczyć. :)

  1. Niemarkowe obuwie - w każdej świątyni buty zostawia się przed wejściem. Zazwyczaj są osoby pilnujące ich za drobną opłatą (1-10 Rs.), jednak jest to często pilnowanie w stylu to ja tu postoję, wtedy nikt się przecież nie odważy ich ukraść, a jak się odważy, to co ja za to mogę? Znana marka może przyciągnąć amatorów zachodniego obuwia. Lepiej unikać. A jeśli już masz markowe sandały, to na logo nalep np. kwiatka lub logo sugerujące podróbkę (np. Atitas).
  2. Para skarpetek - nawet jeśli wybierasz się w podróż w środku lata i będą na Ciebie czekać temperatury >40 stopni, to i tak weź parę grubych skarpet. W wielu świątyniach jest zakaz poruszania się w obuwiu nawet po nagrzanych dziedzińcach. Jednak skarpetki są już dopuszczalne. Poza tym jeśli znajdziesz się w miejscu z klimatyzacją, to Indusi uraczą Cię temperaturą na poziomie 10-15 stopni. Skarpetki okazują się w takich sytuacjach bardzo przydatne.
  3. Długa spódnica - oczywiście, w przypadku pań. Meczety i świątynie na południu Indii wymagają zazwyczaj długiej spódnicy do kostek. Długie spodnie nie zawsze są u kobiet akceptowane. Z doświadczenia podpowiem, że za spódnicę ujdzie nawet zawinięte wokół bioder pareo lub długi szal. Ważne, by nie prześwitywały.
  4. Szal - przydaje się w sytuacjach opisanych wyżej lub aby zakryć paniom włosy (w niektórych świątyniach wymagany). W takim przypadku wystarczy nawet szal z tiulu, który posłuży za nakrycie głowy chroniące przed słońcem.
  5. Woda - jeśli przylatujesz w nocy, to do bagażu głównego wrzuć litrową butelkę wody. Nawet na lotnisku możesz mieć problem z zakupem wody o północy. "Na mieście" zawsze znajdziesz kilka otwartych straganów, jednak nie zawsze ta woda będzie wyglądać zachęcająco. Jeśli to Twój pierwszy wyjazd, to pewnie zęby będziesz myć jeszcze wodą butelkowaną. Mała  butelka sprawdzi się do mycia zębów idealnie. ;-)
  6. Sucharki/grzanki/biszkopty - wystarczy małe opakowanie. Z przykrego doświadczenia wiem, że na chory europejski żołądek nic tak dobrze nie robi, jak suchy prowiant przywieziony z Europy. Nawet zwykłe tosty w Indiach będą trudniejsze do strawienia niż np. biszkopty. Jak żołądek jest chory, to potrzebuje pożywienia (i flory), które zna.
  7. Leki - sprawa bardzo indywidualna. Pamiętać jednak należy np. o witaminach. Wielu podróżników podczas pierwszej wizyty w Indiach ma problem z przestawieniem się na tamtejszą dietę, czego efektem jest zmniejszenie konsumpcji. Organizm nie dostaje swojej porcji witamin i związków mineralnych, przez co jest osłabiony. Warto wziąć ze sobą np. Orsalit, na wypadek odwodnienia. Przydaje się też w ramach prewencji - wystarczy co drugi dzień wypić minimalną dawkę. Nie zaszkodzi, a pomoże organizmowi radzić sobie z upałem. Osoby wrażliwe na słońce powinno też wziąć wapno. Przydadzą się również małe chusteczki odkażające i/lub mydło antybakteryjne w płynie.
  8. Papier toaletowy - w Indiach też spokojnie można go kupić. Większość hoteli, jak widzi, że gość jest spoza Indii, to uzupełnia zapas w łazience. Jednak nie zawsze tak jest, zwłaszcza w tańszych hotelach. A nie chcesz chyba tracić pół dnia na szukanie papieru, prawda? Lepiej iść zwiedzać. :)
  9. Szampon - tak, można go kupić na miejscu. Większość znajomych jednak się na szampony indyjskie uskarża. Jeśli masz wrażliwą skórę, lepiej weź szampon z Polski. Dorzuć też 1-2 szamponetki. W biedniejszych miasteczkach spotkasz się z dziećmi żebrzącymi właśnie o szampon.
  10. Materiały piśmiennicze - nie tylko dla siebie, ale dla proszących o nie dzieci. Najczęściej będą prosić o długopisy. Czasem nawet o autograf. ;-)
  11. Proszek i linka na pranie - jeśli wybierasz się w czasie upałów, to musisz się liczyć z koniecznością prania na bieżąco. Jeśli miałeś plan zabrać brudy do Polski i wyprać je u siebie, to lepiej zmień plan. Dla własnego komfortu co parę dni oddawaj rzeczy do hotelowej pralni. A w przypadku wyjazdu po kosztach, weź trochę proszku i linkę. Miejsca zajmą niewiele, a komfort podróżowania wzrośnie. A linką możesz też np. przymocować bagaż w trakcie podróży. Lub jadąc przez miasto taksówką z Twoim plecakiem w 60% wystającym z bagażnika... (True story!)
  12. Drugi (i trzeci) portfel - na drobniaczki. Jeśli ktoś Cię napadnie, możesz mu bez wyrzutów sumienia rzucić ten z drobniakami. Ja zazwyczaj do tego drugiego portfela odkładam kwoty potrzebne danego dnia. Kiedy płacę za wstęp, nie afiszuję się z całą posiadaną gotówką. Jeśli jedziesz z kilkoma osobami, to weźcie jeszcze jeden portfel i zróbcie w nim wspólną kasę. W Indiach naprawdę trudno jest wytłumaczyć, że w grupie kilku osób każdy płaci za siebie. Dotyczy to nawet biletów wstępu do muzeów. Zrzućcie się po równej kwocie, wybierzcie skarbnika, który będzie dzierżył portfel i płacił za grupę we wszystkich sytuacjach, gdy opłaty są równe (np. bilety na metro).
  13. Wachlarz - polecam nawet panom. Przy temperaturach przekraczających 30 stopni w cieniu na bok trzeba odłożyć ego, bo zaczyna się survival. W Indiach temperatury latem potrafią przekraczać nawet 40 stopni w cieniu. Na miejscu też można kupić wachlarz, ale zazwyczaj jest mały i papierowy.
  14. Trójnik - koniecznie! W hotelach ze średniej półki zdarzy się, że działa tylko jedno gniazdko. W tych tańszych - tylko gniazdko na wspólnym hotelowym patio. A tu trzeba podładować telefon, akumulator do aparatu, a i telewizor mógłby pozostać włączony. Jeśli jedziesz z kimś jeszcze, to trójnik uratuje waszą przyjaźń. Ma taką super moc.
  15. Torba podręczna - dosłownie podręczna, plecak się nie sprawdzi (za łatwo okraść). Tak jak w przypadku butów, nie powinna się zbytnio wyróżniać. Ze mnie zawsze się wszyscy śmieją, że ze zwykłym płóciennym workiem jeżdżę, ale wierzę, że to najlepsza opcja, bo:
    a. toć ja w tym nie mogę mieć nic wartościowego, skoro tam nawet zamka nie ma, prawda?
    b. czasem tego worka w ogóle dostrzec nie można, zwłaszcza jak się owinę szalem
    c. z workiem wyglądam na swojaka, który jest na wymianie i na targ po warzywa poszedł, a nie przyjechał dopiero co z Polski z grupą bogatych białych. ;-)
    Radzę więc wziąć coś, co się w oczy nie rzuca, ale przede wszystkim – co stosunkowo trudno będzie okraść. I do czego mieści się 1,5-litrowa butelka wody.
I jeszcze małe ostrzeżenie dla pań co do garderoby:
Proszę nie brać żadnych szortów, mocno wydekoltowanych bluzek i innych ubrań, które w naszej kulturze są sexy, ale akceptowane. W Indiach ciało niezakryte jest w pewnym sensie dobrem publicznym, czyli np. można go dotknąć. Jeśli nie chcecie, aby ktoś was klepał po udach, to ich nie odsłaniajcie. Proste. :)

sobota, 15 sierpnia 2015

Czy warto jechać do Indii?

Ale po co Ty tam jedziesz? Przecież tam jest tylko brud, smród i ubóstwo. Jeśli dostawałabym złotówkę za każdym razem, gdy to słyszę, to miałabym już niezłą sumkę na koncie. Na następny wyjazd do Indii, oczywiście. :)

Owszem, jest brud, ale brud kolorowy. I taki bardziej naturalny. Bo czy brudem można nazwać liście, które spadły z palmy? Albo kilka pokruszonych cegieł? Są i butelki, papierki itp., ale one są też w dzikich ilościach u nas, w Europie. Niedowiarkom polecam zwłaszcza Neapol. Albo Pole Mokotowskie w Warszawie. Plusem Indii jest to, że codziennie o 4-5 rano w każdym mieście na ulice wychodzi MPO i zabiera się za sprzątanie.

Owszem, jest smród, ale znów jakiś taki bardziej naturalny. I nie jest to smród pochodzący od ludzi, ale m.in. od przypraw czy wilgoci. Poważnie, nigdy w Indiach (a w różnych miejscach bywałam) nie czułam takich zapachów jak w niektórych taksówkach czy warszawskich autobusach latem. Indusi myją się kilka razy dziennie, a my... Pozostawię to bez komentarza.

Owszem, jest ubóstwo. Ale najszczęśliwszych ludzi, od których radość życia aż biła, spotkałam w slumsach w Mumbaju. Im to ubóstwo wcale nie przeszkadzało. To my dorabiamy sobie teorię, że jak ktoś nie ma samochodu i telewizora, to jest biedny i mu źle. Owszem, jest biedny, ale przynajmniej ma czas być szczęśliwy.

Indie to nie jest uporządkowana, żyjąca w spokoju Europa. Indie tętnią życiem. Są sentymentalne, melancholijne, ale zarazem kolorowe i radosne . Dopiero w nich człowiek czuje, że żyje. Że ma ręce, nogi, nos i oczy. :) Pierwsze 2-3 dni to zgrzytanie zębów, płacz w pokoju hotelowym i gryzienie ścian, jęcząc: Po co ja tu przyjechałam? Czemu nie pojechałam do Ustki? Doskwiera upał, kurz, gwar - jest kompletnie inaczej niż u nas. Ale jeśli wytrzyma się te pierwsze dni, to potem jest już pięknie. Słowo.

Wyjazd do Indii to też swoista gra "kto więcej ugra". Indusi - pieniędzy, my - wspomnień. Turysta z Europy to przede wszystkim chodzący portfel, który przez pewien czas może zapewnić utrzymanie rodzinie. Stąd m.in. o wiele wyższe ceny na straganach, czasem 10-krotnie przebijające te lokalne. Z drugiej strony, w zamian dostajemy często to, co niedostępne dla samych Indusów. Wiele razy specjalnie dla nas robiono wyjątki, np. otwierano w muzeach wystawy na co dzień zamknięte dla zwiedzających. Całkiem za darmo. Tylko dlatego że jesteśmy turystami z bardzo daleka.

Warto jechać tam zwłaszcza teraz - póki Indie są jeszcze Indiami. Niestety, co roku widziałam coraz większe zakochanie w kulturze Zachodu. W dużych miastach młodzi nie noszą już tradycyjnych strojów, królują nijakie t-shirty i jeansy. Widać też zmianę w obyczajach i systemie wartości. Indie - jak każdy szybko rozwijający się ekonomicznie kraj - przeżywa wielkie zmiany związane z demografią i mentalnością. Za 15 lat ten kraj będzie zupełnie inny, o wiele bardziej podobny do Europy czy Stanów. Dlatego warto go odwiedzić jak najszybciej, by doświadczyć tych wciąż jeszcze Incredible India.



Po co w ogóle ten blog?

Nigdy nie ciągnęło mnie do prowadzenia bloga i uzewnętrzniania swoich przemyśleń. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat pomogłam wielu znajomym w przygotowaniach do ich pierwszej podróży do Indii. Potem odsyłali do mnie swoich znajomych, ci - swoich znajomych itd. Pojawiali się także całkiem mi nieznani ludzie, którzy znajdowali do mnie kontakt na GL lub Fb. Wtedy pomyślałam, że chyba warto swoją wiedzę przekazać np. na blogu, aby każdy mógł do niej dotrzeć. Specem od Indii nie jestem i nie pretenduję do bycia nim. Zawsze będę tylko zwykłą turystką. Mam jednak nadzieję, że moje doświadczenia z 7 wyjazdów będą dla kogoś pomocne. Wszak najważniejsze jest dobre przygotowanie i nastawienie. Wtedy każdy wyjazd się uda. :)

Na tym blogu z pewnością nie znajdziecie opisów Taj Mahal czy innych zabytków - z łatwością uda się je znaleźć choćby na wikipedii. Tutaj znajdziecie coś przydatniejszego:
  • informacje o cenach - żywności, upominków, zwiedzania itp.
  • porady, co trzeba uwzględnić na swojej marszrucie, a co absolutnie można pominąć (i dlaczego)
  • godziny i dni otwarcia zabytków 
  • wskazówki, co koniecznie wrzucić do plecaka (np. trójnik)
  • podpowiedzi, jak przetrwać w Indiach i wrócić w nich zakochanym. :)

Podczas przygotowywania każdego wyjazdu trafiało mnie, gdy nie mogłam wielu z tych informacji znaleźć. Miło mi, jeśli informacje tu zebrane zaoszczędzą komuś wielu godzin przeczesywania internetu. Jeśli zaś jakieś informacje uznacie za już nieaktualne, to dawajcie znać - będę aktualizować! :)

P.S. A dlaczego Mateczka Indie? Bo Indie są dla mnie jak matka. I jak to matka - czasem skarcą, czasem pstrykną w nos i zrobią wszystko po swojemu, ale kochają i swym dzieckiem się zaopiekują. Zawsze.